Chciałbym opowiedzieć Wam dzisiaj krótką historię o tym, jak przez pośpiech prawie zrobiłem sobie kurs liturgiczny dla fotografów nierespektowany przez nikogo oprócz jego organizatora. Ale zacznijmy od tła sytuacji. Każdy fotograf oraz kamerzysta, który chce fotografować najróżniejsze ceremonie w kościołach powinien posiadać aktualną licencję wydaną przez którąś z Kurii. Licencje wydawane są zazwyczaj na określony czas: rok, dwa, pięć… Aby uzyskać taką licencję trzeba odbyć płatny kurs a jego cena ustalana jest zazwyczaj indywidualnie przez organizatora.
Okej, każdy fotograf, któremu zdarza się pracować w kościołach doskonale o tym wie… ja również. W ostatnim czasie stwierdziłem, że mimo wszystko przydało by się takie uprawniania zdobyć, zacząłem więc ze znajomymi powoli przyglądać się organizowanym kursom. Lipa, większość z nich jest organizowana dwa razy do roku, kto będzie tyle czekał? W końcu jedno z nas natrafiło na stronę kurs-liturgiczny.pl. Opis – bajka, kurs za jedyne 150 zł, najbliższy termin za dwa tygodnie, licencja wydawana bez ograniczeń czasowych. Niewiele myśląc zapisaliśmy się we czwórkę na kurs, wpłaciliśmy pieniądze na przesłane na maila konto i czekaliśmy na 27 kwietnia aby pojechać do Krakowa na kurs. Nie powiem, miałem lekkie wątpliwości… nie było innych form kontaktu poza mailem, nie było dokładnego adresu firmy, strona wyglądała na robioną nieco na szybko – zapaliła mi się lampka, ale nie było czasu żeby to sprawdzić.
Lampka zaczęła migać mocniej, gdy na dwa dni przez planowaną datą kursu otrzymaliśmy maila, że kurs jednak odbędzie się drogą korespondencyjną.